Seksualne problemy dużego kalibru. Część 2.

wywiad z Anną Brzozowską

16 września 2017

Z Anną Brzozowską rozmawiała Voca Ilnicka

 

Wszystko dzieje się po coś. Moje dziecko urodziłam za pomocą sztucznej oksytocyny, przeszłam to, rozumiem to – mówi Anna Brzozowska, terapeutka ustawień rodzinnych.

 

– Czy od tego wzrosłam i spotkałam się z ważnymi tematami? Tak. Czy mogłam mieć inny poród? Nie.

 

Voca Ilnicka: Czasem straszy się nas seksem, mówiąc, że można się od tego uzależnić. Jak Ty, z perspektywy pracy z ustawieniami, rozumiesz kwestię seksoholizmu?

 

Anna Brzozowska: Najczęściej widzę, że seksoholik nie mógł zagnieździć się w łonie u mamy, nigdy nie mógł poczuć tego, że mama była na sto procent obecna i dostępna. Nie mógł poczuć, więc teraz jest na progu znieczulenia. Kobiety seksoholiczki najczęściej są znieczulone w kroczu, a mężczyźni nie mogą uwolnić napięcia. Jakby nie było im wolno czuć. Mają tylko niezaspokojenie. A ukojenie i spełnienie jest wtedy, kiedy jesteśmy przyjęci przez mamę, kiedy dano mam długo przy niej być. To dzieje się wtedy, kiedy mama nie zostawia dziecka, nie pędzi do pracy, nie jest napięta; nie robi rzeczy, które powodują, że jest niby obecna, ale tak naprawdę nieobecna. Tego potrzebujemy.

 

Jestem fizjoterapeutką i patrzę na kobiety też pod kątem mechaniki – jak pracują dźwignie, jak wygląda ciało. Często mają cofniętą miednicę. Wtedy łechtaczka jest wycofana, schowana. Wtedy nie czuje się łechtaczką wszystkiego, co by można poczuć. Pracując nad miednicą i wycofaniem, pracujemy też nad otwarciem klatki piersiowej, nad schowaną energią i zamknięciem. Uwolnienie traum powoduje otwarcie ciała. Wtedy miednica jest też w zupełnie innym ruchu i zaczynamy odczuwać kości łonowe, srom i łechtaczkę. Często na warsztatach pokazuję kobietom ćwiczenia na rozprężenie. Polecam, aby dotykały i masowały srom i łechtaczkę ciepłym zapachowym olejem, oglądały swoje krocze z ciekawością i miłością. Dla niektórych jest to niedostępne.

 

V.I.: Czyli seksoholizm jako efekt problemów znacznie głębszych niż rzekome rozerotyzowanie społeczeństwa?

 

A.B.: Kobiety seksoholiczki chcą poczuć spełnienie. Jeśli jesteś w bliskości z partnerem, jesteś zaspokojona, wtedy możesz iść do innych spraw. Często przychodzą do mnie kobiety, które mają taki wzorzec: nie żyją z jednym partnerem, tylko mają wielu kochanków. Rozprężają się w seksie i mogą wtedy pracować. Podczas ustawień często wtedy zauważamy, że w rodzinie tej kobiety widać samotne kobiety i front: wielu mężczyzn po kolei gwałcących kobiety. I one tkwią w tym wzorcu, powtarzają go z lojalności dla poprzednich pokoleń. Swoim życiem mówią: „ja będę miała tak, jak Ty – prabaciu, babciu. I w życiu jestem sama, ze wszystkim sama.” Kogo ta kobieta szuka (zmieniając kochanków – przyp. V.I.)?

Moja praca pokazuje, że wielu pradziadków nie jest naszymi biologicznymi pradziadkami. I to nie tylko o gwałt chodzi. Wielu przodków i przodkiń miało kochanki, kochanków, bo tylko mogła się spełniać ich miłość, np. kiedy zostali wyswatani. I wtedy ciało kobiety-wnuczki czy prawnuczki jest rozwibrowane i przeżywa dezintegrację. Ona nie wie, przy jakim mężczyźnie stanąć, z kim się związać. Bo lojalność sumienia rodziny stawia ją przy tym, przy którym nie stanęła prababcia. Przy tym nieuznanym. Jeśli życie do tej rodziny przyszło przez gwałt, kobieta go wyczekuje sobą. Szuka tej energii właściwej dla swojego systemu. Nie patrzy na spokojnych i czułych kochanków. Może i chce takiego, ale jej ciało porusza inny typ. Kiedy jest taka dynamika, zazwyczaj kobiety są w dużej amplitudzie uczuć, od namiętności i pasji do skrajnego wyczerpania. W ten sposób ich życie daje miejsce przodkom: gwałconym i gwałcącym.

 

V.I.: Czy ustawienie może skrócić drogę terapii?

 

A.B.: Sama jestem DDA, czyli dorosłe dziecko alkoholika i bardzo długo dla siebie szukałam rozwiązań, chodziłam też na grupę dla współuzależnionych, bo spotykałam mężczyzn uzależnionych, starałam się być sobą i robić swoje sprawy. Ale nie widziałam żadnego postępu. Kiedy w szkole ustawień patrzyłam na uzależnienie i na to, jakie sprawy załatwia alkohol, narkotyki czy seksoholizm, zobaczyłam, że te wszystkie substytuty są ruchem do ukojenia, że uzależnienie patrzy na pustkę. Na przykład na dziadka, który wrócił z wojny i potem był niedostępny emocjonalnie. Zrozumiałam, jak to nieoczywiste.

Kiedyś przyszedł do mnie człowiek i pracowaliśmy z alkoholem. I mówię do niego: „a teraz pij z miłością i myśl o dziadku”, bo to było związane z historią dziadka. A on mówi: „o, taka terapia mi się podoba!” Zorganizował spotkanie z mężczyznami z rodziny, zainicjował rozmowę o dziadku, wypili jego zdrowie i tak się stało, że potem alkohol im nie był potrzebny, był w tle. Uczucia były ważne, opowiadali historie, wspominali dziadka, wypłynął smutek, łzy, miłość – gdy ludzie są już na tym etapie, to alkohol jako uruchamiacz już nie jest potrzebny.

 

V.I.: A co powiedzieć seksoholikowi?

 

A.B.: Poczuj, czego Ci brakuje. Na warsztatach robię takie ćwiczenie: poczuj jak się rodzisz, a potem cały w śluzie i we krwi trafiasz między cycki mamy. I leżysz, a mama Cię obejmuje i trzyma. Wtedy człowiek wewnętrznie jest w tym obrazie przy mamie. Potem mówię: teraz przychodzi tata i Cię przykrywa kocykiem, a mama Cię trzyma za główkę, za pupkę i tak sobie leżysz. Mija czas. Potem, po długim czasie mówię do mężczyzny: zobacz, tu są trzy kobiety, wszystkie piękne, a on odpowiada: nie interesują mnie. Bo on chce być przy mamie. Nasycić się, najeść się bliskości mamy. W seksoholizmie jest bardzo dużo głodu bliskości. Głodu połączenia.

Często seksoholizm pokazuje też ruch wielu rozłączeń. Czyli takich rodzin, w których wiele pokoleń, w których dzieci nie mogły z jakiegoś powodu być przy mamie. I wtedy seksoholik jest zanurzony w tej sile, która każe mu się łączyć z wieloma osobami. On nie może się zająć swoim życiem, swoimi projektami. On robi to, co robi – dla innych, dla tych rozłączonych.

To są jakieś wzorce, ale w przypadku innej osoby może być inaczej, bo to zawsze są indywidualne kwestie.

 

V.I.: Zastanawia mnie też to, czy masz jakieś spojrzenie z ustawień na kwestię przerywania ciąży. Dlaczego nie ma z tym problemu w Niemczech czy Czechach, tylko w Polsce od lat jest wielki spór?

 

A.B.: Myślę, że to nie chodzi o samą aborcję, tu uwidacznia się wiele innych problemów. Złość kobiet na te wszystkie rzeczy, które ktoś nakazał czy zakazał. Sadzę, że to wielki krzyk kobiet, krzyk duszy. Protest w stosunku do rozporządzania ciałem, ciałem kobiet. Tak wiele było napaści, pogwałcenia i krzywd czy swatanych małżeństw. Był brak wsparcia ze strony mężczyzn. Ten krzyk kobiet to też echo wojny. Ile bólu jest w kobietach, kiedy mówią, co mężczyzna może wiedzieć o dziecku. Ile samotnych losów wychowania dzieci, niesienia ciężarów. Mężczyzna daje życie i ma je chronić. Czy tak rzeczywiście było i jest? Czy kobiety czuły, że mężczyźni je chronią? Czy kobiety faktycznie mogą sprawować opiekę nad dzieckiem do jego 4. roku życia? Czy wolno im tak po prostu zająć się macierzyństwem?

Kiedy pracuję z tak zwanymi niezależnymi, silnymi kobietami, to widzę, że one się wzięły z niczego, one musiały takie być. Stają jednocześnie w żeńskim i męskim i nie będą inne. Nie będą niezaradne ani nie staną się infantylne. Jak myślisz, co kryje się pod deprecjonowaniem macierzyństwa? Wielki ból. Mierząc się z macierzyństwem, mierzymy się z własnym głodem dziecka, którego czasem nie da się wytrzymać. I ja szanuję matki, które mówią: nie chcę być matką, bo nie umiem nią być.

Chodzi też o państwo, o brak pomocy, zabezpieczenia socjalnego.

 

V.I.: A sama aborcja? Już bez kontekstu tego, co się dzieje w naszym kraju?

 

A.B.: Z tego, co widzę, to aborcja w naszych czasach też nie jest wolnym ruchem. Nie jesteśmy niezależne w naszych wyborach. Przypomnijmy sobie te stare gwałty. Te na dworze, na wojnie. Z nich były też dzieci – z tej „miłości gwałtownej”. Więc kobiety, które wewnętrznie patrzą na ten temat, to są z nim wewnętrznie związane. Często, kiedy jest aborcja, jest to przerwanie miłości. Wtedy każdy następny związek może nie być trwały. Lekarze często zadają pytanie: ile ciąż? I wtedy kobieta odpowiada: trzy, w tym dwa poronienia. Ale nikt się nie zastanawia, czy to jest domknięte, przeżyte. Z poziomu ducha ważne jest, aby wszystkie dzieci były przyjęte w sercu. Wszystkie, także poronione i abortowane. Wtedy w systemie rodzinnym jest porządek. Przyjmując je do serca, przyjmuje się wszystko, co się wydarzyło w związku. Gdy człowiek to przepłakuje, przerozpacza, otwiera serce – to wtedy się sprawa domyka. To „bolący” proces. Ból zamyka serce, a „dożywany” ból na nowo je otwiera. I to dosłownie fizycznie boli.

Niewiele osób wie, co może się stać, gdy kobieta przerwie ciążę. Na przykład pierwszą ciążę ma przerwaną, a potem ma dziecko. I chce zapomnieć o przeszłości, by uniknąć bólu. Wtedy jej urodzone dziecko wewnętrznie może mówić: „mnie się nie uda. Wszystkie projekty w moim życiu będę niszczyć. Nic nie pójdzie i nie rozwinie się dalej.”

Czasem jest tak, że po aborcji kobieta zamiera w ciele. Bo coś z jej ciała zamarło. To widać. Na przykład w twarzy, w ruchach, w chodzie. Niech każdy jednak w swoim losie sam zdecyduje, co zrobić. Nie można nikomu mówić, czy ma przerwać ciążę, czy nie. Każdy patrzy na to po swojemu, skoro ma takie doświadczenie, to jest mu ono po coś potrzebne.

 

V.I.: A skoro już mówimy o gwałtach, to w jednym z wywiadów wspominałaś też o doświadczeniu wywoływanego porodu jako gwałtu…

 

A.B.: Poród inicjuje oksytocyna dziecka. Jakby pukała do miednicy, że to już. Tak, jak gość puka, żeby mu otworzyć drzwi. Puka i czeka, a potem mu otwierasz. Gdy dziecko „puka”, to znaczy, że jest gotowe. Wtedy ciało się naturalnie rozpręża, kości łonowe się rozchodzą, kanał się otwiera, wszystko jest przygotowane do porodu.

Gdy położna podaje kobiecie oksytocynę, gdy wciąż jest zacisk, to jest tak, jakby po tej sztucznej oksytocynie przeszło przez kobietę tsunami. Jakby się przez nią przelał wodospad. Ta siła wszystko rozrywa. Owszem, przez dwie godziny pójdzie rozwarcie do dziesięciu centymetrów, ale jakim kosztem. Często dziecko jeszcze śpi. Wybudza się wtedy i uderza w kości łonowe, tak jak przy czołowym zderzeniu samochodowym. Wtedy często na kości klinowej i sitowej dziecka jest czerwony ślad, krwiak. Potem trzeba z tą kobietą pracować. Czasem niby wszystko jest w porządku – z zewnątrz. Ale w środku jej naczyniówka jest jak sito.

Taki poród może też powodować w matce niemożność wewnętrznego przyjęcia dziecka. Kobieta, która przeżywa swój poród łagodnie, tak że jej ciało się samo otwiera – jest gotowa na dziecko, nikt jej nie musi uczyć. A jeśli dostała takie wspomaganie z oksytocyny, które ją rozerwało i uszkodziło, może czuć się zgwałcona. Podobnie jest z masażem szyjki macicy, który moim zdaniem, jest karygodną sztuką.

 

V.I.: Jakie ma to następstwa emocjonalne dla matki i dziecka?

 

A.B.: Kiedy mamy taki poród, kobieta często patrzy na swoje dziecko przez ból. Czuje wewnętrzną niemoc. Wtedy też nie może dziecka tak wewnętrznie wziąć na sto procent. Jeśli nie przepracuje porodu, to patrząc na dziecko, będzie też czuła ten ból. To jest duży temat. Niedługo będę robiła warsztat „Poród i okolice” i też będziemy o tym mówić. W porodzie tworzą się matryce, którymi potem kierujemy się w życiu. Jeśli dziecko było wybudzane do porodu, to potem życiu może spać, być osobą półprzytomną.

Ale to wszystko dzieje się po coś. Moje dziecko urodziłam za pomocą takiej oksytocyny, przeszłam to, rozumiem to. Czy od tego wzrosłam i spotkałam się z ważnymi rzeczami? Tak. Czy mogłam mieć inny poród? Nie. Ja, jako kobieta, która urodziła na sztucznej oksytocynie, twierdzę, że nie byłabym w stanie sama urodzić. Zgodziłam się na to i wewnętrznie czuję, że było mi to po coś potrzebne. Czasem kobiety przeżywają trudny poród, a potem wzrastają, kiedy się z tego leczą. Każdy ma swój własny ruch narodzin, swoją własną drogę, ale nie chcę gloryfikować traum. Jednak zobacz: z jednej strony wciąż są te wspomagane porody, a z drugiej strony wiele kobiet rodzi przy doulach, idzie za własnym ciałem, podąża w kierunku własnej mocy w porodzie. Więc przemiana już zachodzi.

 

V.I.: Ostatnio spotkałam kilka kobiet, które po ciążach i porodach doświadczyły zmian w obrębie miednicy – coś się obniża, opada, w każdym razie jest trochę inaczej. Wtedy się mówi: popracuj z mięśniami Kegla.

 

A.B.: Ale to nie jest takie proste i oczywiste!

Dlaczego?

Zawsze warto najpierw zrobić dobrą diagnostykę u terapeuty dna miednicy albo osteopaty ginekologicznego, żeby zobaczyć, które mięśnie są napięte, a które są rozluźnione.

 

V.I.: O, pamiętam, że takie sprawdzenie mięśni przed nauką kobiecego wytrysku zaleca też w swojej książce Deborah Sundahl.

 

A.B.: Taka praca z ówczesnym sprawdzeniem napięcia i rozluźnienia mięśni nacelowana jest na konkretne grupy mięśniowe, idzie szybko i trzeba wiedzieć, co i jak trenować. Po trudnych porodach często są rozerwane, uszkodzone nerwy. Nie ma dobrego przewodzenia. Wtedy mięśnie nie mogą zaskoczyć. Nie mogą powrócić do swojej pierwotnej struktury ruchowej. Czasem trzeba popracować też z mięśniem poprzecznym brzucha, mięśniem czworobocznym lędźwi lub wielodzielnym nad stabilizacją miednicy. To wszystko są celowane ćwiczenia.

Z ćwiczeniami i ich celowością trzeba bardzo uważać, bo dno miednicy łatwo można uszkodzić. Jeśli mięśnie są rozciągnięte zbyt mocno i kobieta dostanie kulki gejszy, to te mięśnie się jeszcze bardziej rozciągną. To tak jakby do balona nalać wody. Warto uważać też na niektóre sporty, np. crossfit, w którym pracuje się głównie na przekraczaniu granic. Jest dużo przysiadów, podskoków, przeskoków, a przy takich dysfunkcjach wielu rzeczy nie wolno robić. Jeśli jest wszystko w porządku, to droga wolna, ale kiedy jest nietrzymanie moczu lub kiedy kobieta czuje, że obniżają jej się narządy rodne – wtedy trzeba znaleźć specjalistów, którzy zajmują się tylko treningiem dna miednicy, którzy zrobią dobrą diagnostykę i celowane ćwiczenia. Można też popracować z biofeedbackiem.

 

V.I.: Kto się tym zajmuje?

 

A.B.: Specjaliści. Osteopata ginekologiczny. Instruktorka treningu mięśni głębokich dna miednicy. Instruktorka TRE. TRE pomaga uwolnić energię z traum i spożytkować ją na życie, narządy zaczynają lepiej funkcjonować, lepiej śpimy, w ogóle lepiej się czujemy.

Dodam jeszcze, że wybierając specjalistę, warto sprawdzać, czy nam ktoś naprawdę odpowiada. Czy przy nim będzie nam wolno pewne rzeczy rozprężyć. Ciało potrzebujesz czuć swobodę, zaufanie do tej osoby. To też jest istotne, czy to jest kobieta, czy mężczyzna. Czy ten atrakcyjny osteopata podoba Ci się, pociąga Cię? Jeśli tak, to nie polecam! <śmieje się> Bo ciało wtedy będzie w dysonansie. Wtedy nie będzie mogło puszczać, bo będzie w innych informacjach.

 

V.I.: Czyli polecasz świadomą pracę z miednicą?

 

A.B.: Praca z miednicą wpływa na nasz cały organizm. Zwiększa się libido. A lepsza stabilizacja miednicy to również lepsza stabilizacja wyższych części ciała, czyli pogłębiony oddech, inna praca serca itp. Ciało jest połączone, a miednica jest centrum: energetycznym, ale też centrum ciała. Tutaj też mamy środek ciężkości. Jeśli masz ją przesuniętą do tyłu, to ciągle patrzysz ku przeszłości. Zmienisz środek ciężkości na właściwy i ruszysz w życiu do przodu.

 

 

Źródło: http://seksualnosc-kobiet.pl/doswiadczenia/problemy/seksualne-problemy-z-perspektywy-ustawien-czesc-2/